To jest los Armii Krajowej po II wojnie światowej na terenach zajętych przez armię sowiecką, żołnierze Armii Krajowej wraz z dowództwem byli aresztowani, wywożeni do sowieckich łagrów, a dowództwo na czele z generałem Okulickim w Procesie szesnastu zostało osądzonych w Moskwie. To ilustruje, że ta Polska została narzucona przez Związek Sowiecki, nie była Polską niepodległą. To są losy Armii Krajowej, tej formacji, która przez 5 lat walczyła z okupantem niemieckim, a później około 25 tysięcy żołnierzy Armii Krajowej trafiło do sowieckich łagrów są tego ilustracje. Wielu z nich z tych obozów już nie wróciło, zostało zamęczonych, zostało zdziesiątkowanych przez choroby, niedożywienie, morderczą pracę – wyjaśnia Jarosław Szarek, dyrektor Muzeum Armii Krajowej w Krakowie.
Łagier w Riazaniu-Diagilewie znajdował się 200 kilometrów na południowy wschód od Moskwy. Pierwsi zesłani pochodzili z Lubelszczyzny, trafili tam w sierpniu 1944 roku, później doszły transporty z Wilna, Brześcia nad Bugiem i Lwowa oraz 1,5 tysiąca akowców przetrzymywanych wcześniej w Ostaszkowie. W sumie w Riazaniu-Diagilewie więziono 3 tysiące żołnierzy AK.
Tak wystawa, która pokazujemy w Muzeum Armii Krajowej prezentuje wyjątkowy obóz, obóz w Riazaniu, można powiedzieć, obóz pokazowy, gdzie warunki były porównywalne do tych w niemieckich obozach jenieckich. Oficerowie, około tysiąca oficerów Armii Krajowej zachowało mundur, ale też możliwość swobodnej działalności, oczywiście nie pracowali. Elementem tej aktywności była też możliwość prowadzenia ograniczonej działalności kulturalnej. Mieli swój teatrzyk, swoją gazetkę, ale też byli rysownicy, którzy sportretowali więzionych tam prawie tysiąc oficerów, którzy tam przebywali. Ta kolekcja, została zgromadzona przez jednego z żołnierzy AK tam więzionych Jerzego Polaczka i po latach przekazana została do Biblioteki Jagiellońskiej do Fundacji Dokumentacji Czynu Niepodległościowego i dzisiaj po latach tę kolekcję pokazujemy. Jest ona wyjątkowa z racji tego, że ten obóz był wyjątkowy. W obozie w Borowiczach, gdzie więziono ponad 5 tysięcy żołnierzy Armii Krajowej, podoficerów, oni już takich warunków nie mieli. Tam zmarło, zostało zamęczonych około 600 żołnierzy AK. Taki też los był tych, którzy zostali aresztowani w Krakowie i wywiezieni do obozów w Turkmenistanie – opowiada Jarosław Szarek, dyrektor Muzeum Armii Krajowej w Krakowie.
Na ekspozycji w Muzeum Armii Krajowej oprócz portretów prezentowane są autentyczne przedmioty wykonane przez więzionych, listy i pamiątki.
W wernisażu udział wzięli goście: urodzeni na zesłaniu Anna Jóźwik i prof. Stanisław Krawczyński oraz Wojciech Habela, syn więźnia obozu w Riazaniu.
Ojciec będąc studentem wydziału leśnego Politechniki Lwowskiej należał również do Armii Krajowej. Tak się złożyło, że dostał rozkaz skierowania ze swojego oddziału jednej osoby do komórki likwidacyjnej i podczas działań tejże komórki ta właśnie osoba została złapana i zatrzymana przez Sowietów. Niestety osoba ta nie wytrzymała śledztwa jakie było prowadzone i między innymi wskazała ojca, jako swojego dowódcę i przełożonego. Stąd też ojciec został aresztowany. Początkowo osadzony w więzieniu na Łąckiego, później przewieziony do więzienia na Brygidkach i po tajnym – co jest niezwykle istotne – niejawnym procesie został skazany na 10 lat łagrów. Został wywieziony na daleki teren Związku Sowieckiego. Tam, Bogu dzięki, został przydzielony do orkiestry obozowej jako, że umiał grać na skrzypcach. To zapewne uratowało mu życie, bo gdyby był skierowany do pracy fizycznej, a był niezwykle wątkłego zdrowia, zapewne nie przetrzymałby warunków, jakie musieli znosić więźniowie w tychżesz właśnie miejscach. Grając w orkiestrze nie był skazany na tak ciężką fizyczną pracę. Chociaż nie myślmy, że granie w takim zespole było łatwe, miłe i przyjemne został zmuszony – sam i też chciał, bo wiedział, że jeśli się utrzyma w tym zespole to przeżyje. Ćwiczył po parenaście godzin dziennie, także palce niestety grając na skrzypcach miał uszkodzone, pękały mu opuszki i z tychżesz opuszków lała się krew. To było normalne wtedy, ale chcąc ratować swoje życie wiedział, że tylko tak może przetrzymać. Grał w tej orkiestrze i dzięki temu też miał możliwość oglądnięcia i w cudzysłowie mówiąc zwiedzenia tych pozostałych obozów rozprzestrzenionych na całym terytorium Związku Sowieckiego. Po odbyciu kary został skierowany do przymusowego osiedlenia się w Krasnojarskim Kraju w tajdze, w miejscowości Perspektywne. W miejscowości, która w zasadzie nie istniała, kiedy został tam przywieziony z transportem więźniów. Wysadzono ich w szczerym lesie i kazano im budować sobie jakieś pomieszczenia, w których mogli przetrzymać. Tak powstała miejscowość Perspektwny, w której ja przyszedłem na świat. Później po staraniach moich dziadków, już po śmierci Stalina w 1956 roku otrzymał zgodę na powrót do Polski w czasie odwilży, która następowała w Związku Sowieckim, przyjechał do Krakowa i tutaj już do końca swoich dni działał w organizacjach patriotycznych, starając się przekazywać młodzieży to wszystko, czego doświadczył w Związku Sowieckim, na tej nieludzkiej ziemi – przekazuje prof. Stanisław Krawczyński.
W obozie na świat przyszła Anna Jóźwik, która tak wspomina losy swojej rodziny.
Mróz był 50 stopni, nie było nic, nie było nawet mydła, żeby się umyć siebie, czy dziecko. Ja, dopiero jak przekraczałam granicę polską to dostałam kołderkę, a moja mama miała bluzkę zrobioną ze sznurka, w tej bluzce byłam owinięta. To są takie tragiczne sprawy. Ona też została sparaliżowana, nogi jej odjęło i w jakiejś kotłowni przy szpitalu, bo szpital w Borowiczach był taki obozowy, tylko tam wiadomo, jakie były to warunki, ten obóz był zamykany, byłam ostatnią osobą, która opuszczała ten obóz, ale mnie zabrała pielęgniarka rosyjska, ochrzciła mnie, dała mi imię i chciała mnie zabrać, ale moja mama niestety bardzo rozpaczała i pan, który tam palił, kotłowy, dużo jej pomógł w tym podniesieniu się i odzyskaniu mnie, bo dzisiaj bym była na pewno jakąś Rosjanką. W każdym razie przyjechaliśmy później do Polski, ale jeszcze przeszliśmy przez obóz w Białej Podlaskiej. Tam nas wyposażono w taki worek jak tutaj jest na wystawie mój, ta kołderka i dostałam w tym obozie dwa pieski. To moja pamiątka, którą dostałam, takie zabaweczki, o. Moja mama mieszkała w Wilnie i chodziła do gimnazjum, a dziadek był Piłsudczykiem i przestrzelone miał płuco, więc wyszedł z wojska i poszedł do policji. Skończył szkołę policyjną, ja do dzisiaj mam te wszystkie jego świadectwa, on był potem policjantem. Babcia moja wygrała duże pieniądze na loterii, choć miała mieszkanie na Koszykowej w Wilnie, bo dziadek tam mieszkanie dostał, a dziadek pochodził z lubelskiego, tylko jak poszedł do wojska to trafił do Wilna. Babcia po tej wygranej kupiła dom w Czarnym Borze pod Wilnem. Przyszli partyzanci i znowu był szpicel. Nazywał się Rzepecki, Zdzisiek Rzepecki, Mój wujek, nie wrócił do Polski, umarł w Anglii, jego przemycili z więzienia, bo ten szpicel go wydał. Wtedy NKWD-ziści zabrali, aresztowali moją mamę i mojego wujka, mamy brata, na Łukiszkach osadzili ich w więzieniu. Moja mama jak była aresztowana w grudniu 1944 roku, to dopiero w marcu 1945 roku zebrali transport, który odjeżdżał do Saratowa, do Kutaisi, tam była w tych obozach, w Jełszance. Tam była trzy lata. Tym samym transportem pojechał mój ojciec, oni się nie znali. Poznali się wtedy w transporcie. Mój ojciec był geodetą z zawodu i był tormistrzem w Wilnie, miał brygadę, pracował na kolei. Wcześniej ojciec był w stopniu podporucznika w rezerwie, a mój dziadek był weterynarzem. Ojca wysadzili w Landrarowie z transportu z pociągu. Proszę sobie wyobrazić, że mój dziadek zaszywał końskimi nićmi niektórym ludziom, oni krzyczeli pomocy. Ojciec mój miał dwóch braci, którzy też tam gdzieś koło Wilna byli też akowcami. Mój ojciec musiał z tego Landwarowa wrócić do Wilna, bo tam moja babcia mieszkała to jego na listę umieścili wywozu do Katynia, stamtąd się wydostał z drugim i trochę jeszcze popracował, bo to był 1940 rok, a w 1944 dopadli jego, znaleźli. Tatuś przyjechał wcześniej w lutym, a myśmy ze względu na chorobę mamy, bo ja się urodziłam w styczniu, to myśmy w marcu, pod koniec marca przyjechali do obozu przesiedleńczego, a babcia już w 1946 roku była repatriantką i przyjechała do Białogardu i myśmy z mamą przyjechały do Białogardu. Ojciec mój przyjechał do miejscowości Braniewo, a później dostał pracę w Morągu i myśmy przyjechały do Morąga i w tym samym roku, to chyba było w czerwcu oni wzięli ślub – wspomina Anna Jóźwik.
Historię swojego ojca Jerzego Habeli opowiada jego syn Wojciech Habela.
Zbliżała się armia sowiecka pod koniec lipca, wojska niemieckie wycofały się już ze Lwowa i na krótko został opanowany budynek, w którym mieścił się sztab polski. Wiadomo było, że Armia Czerwona jest blisko, niemniej jednak 1 sierpnia rano na godzinę 8:00 ojciec poszedł załatwiać jakieś sprawy do sztabu, nie wiedząc o tym, ze przed godziną 8:00 żołnierze sowieccy opanowali budynek. Idąc po schodach został zatrzymany, w ten sposób to wyglądało. Wylegitymowano do i od razu aresztowano, przewieziono na ul. Łąckiego do więzienia lwowskiego. Tutaj widzicie Państwo grypsy, wiele osób mnie pyta jak one były w ogóle z więzienia przekazywane, jak się przedostały. Otóż na początku, kiedy Sowieci zajęli więzienie nie mieli kadry więziennej, po prostu klawiszy i posługiwali się polskimi. Dzięki temu ojciec mógł napisać różnego rodzaju grypsy i je klawisze wynieśli, pracownicy więziennictwa. Dotarły one m.in. do mojej ciotki, a siostry mojego ojca, która skrzętnie to wszystko przechowywała i potem po powrocie tutaj po wojnie to wszystko się odnalazło. Była to niedziela, jakaś słoneczna niedziela września, ponieważ ojciec 1 sierpnia został aresztowany, a 23 września został samolotem przetransportowany do Charkowa. Podczas przesłuchania w niedzielę o godz. 12:00, był wtedy piękny wrześniowy dzień, świeciło słońce, było bardzo ciepło i okno było otwarte. Z pobliskiego kościoła Marii Magdaleny dochodził odgłosy mszy świętej i śpiewy kościelne, i ojciec to usłyszał, i poczuł w sobie ogromną moc. Oficer sowiecki zorientował się, podszedł do okna i szybko je zamknął, ale to nie miało już żadnego znaczenia, bo ojciec tym śpiewem, tą modlitwą poczuł w sobie taką moc, po prostu wiedział, że jest silny swoją wiarą, tym co sobą reprezentuje. Na początku wyjechał do Charkowa, potem do Riazania, a potem w 1947 roku, kiedy obóz był w Riazaniu likwidowany, to prawie wszyscy, którzy przeżyli wracali do Polski. Ojciec na stacji kolejowej został odłączony i wysłany z kilkoma innymi współwięźniami do Maryjskiej Republiki Joszkar-Oła i tam był do listopada 1948 roku. Przebywał w takich obozach jak Zielonyj Doł, Joszkar-Oła, Susłongier, z tego co pamiętam i jeszcze w kilku innych. Do kraju wrócił w 1948 roku, pod koniec listopada, przez dwa tygodnie był trzymany w Białej Podlaskiej i tu z kolei polska Służba Bezpieczeństwa się włączyła i część z tych, którzy wrócili odsyłano do polskich więzień. Tu była jeszcze jedna bariera, jeszcze jeden przesiew. Ojciec dowiedział się, że mój dziadek a jego ojciec przebywa w Krakowie, mieszka na ul. Św. Krzyża, dostał adres i tutaj przyjechał i spotkał się. Potem spotkał się ze swoją mamą, a moją babcią, która w tym czasie była najpierw w Bydgoszczy, a potem w Gdańsku, a potem dopiero w latach 70-tych przeprowadziła się do Szczecina, gdzie jego brat a mój stryj był lekarzem – opisuje Wojciech Habela.
Głównym elementem ekspozycji są dużych rozmiarów portrety więźniów wykonane w obozie przez Mieczysława Skrzypińskiego i Jana Ptaszyńskiego. Realistyczne i szczegółowe, pozwalają z bliska przyjrzeć się ludziom, którzy trafili do riazańskiego łagru – podaje muzeum.
- Jesteśmy zobowiązani pamięć. To, że żyjemy dzisiaj, to za nami są dziesiątki pokoleń, wszyscy tworzymy naród dokładając kolejny element. Żyjąc w warunkach wolności, swobody, nieporównywalnych do tamtego czasu jesteśmy im to zobowiązani, bo oni o tę wolną, niepodległą Polskę walczyli, zapłacili za to ogromną cenę. My mamy tylko, albo aż pamiętać. To jest o tyle ważne, bo kilka miesięcy temu w Borowiczach, tam, gdzie był obóz zniszczono upamiętnienia ustawione przez stowarzyszenie byłych więźniów Borowicz, zniszczono krzyż, głazy, pamiątkowe tablice – to wszystko zostało wywiezione, została sama ziemia, czyli w Rosji nie chce się pamiętać o tym totalitarnym dziedzictwie, tym bardziej my jesteśmy naszym rodakom to winni i to robimy – dodaje Jarosław Szarek, dyrektor Muzeum Armii Krajowej w Krakowie.
Wystawę można oglądać w Muzeum Armii Krajowej przy ul. Wita Stwosza 12 w Krakowie do końca maja 2026 roku.